Mist jeszcze raz przejrzał wszystkie mapy, które udało mu się sporządzić. Wszystko opierało się na tym co powiedzieli mu mugole z knajp po których chodził, więc tak naprawdę nie miał jednej, pewnej odpowiedzi. Każdy mówił co innego, ale jedna wersja powtarzała się kilka razy i to właśnie tę chciał dzisiaj sprawdzić. Jeżeli okazałoby się, że to właśnie to miejsce którego szukał, to już niedługo mógłby wrócić do swojego ciepłego domku w Hogsmeade i zakłóć w kajdany okrutnego mugola i postawić przed sądem za spowodowanie śmierci wielu takich on i również czarodziejów, którzy zamieszkiwali zbombardowane miasta.
Samo wydobycie jakichkolwiek informacji od mugoli nie było łatwe. Kiedy Mist na trzeźwo pytał się kogoś w knajpie o takie oczywiste dla nich rzeczy, każdy nabierał podejrzeń. Jego taktyką było udawanie kompletnie pijanego gościa. Wtedy ludziom łatwiej było zrozumieć jego pytania. Jak już udało mu się coś od kogoś wydobyć, od razu po kryjomu usuwał pamięć temu człowiekowi. Jego plany nie mogły wyjść na jaw.
Początkowy zamysł był inny. Mist miał iść i przekonać władcę swoim jakże niewątpliwym urokiem osobistym, że lepiej aby zakończył tę wojnę. Niestety dowiedział się o mugolskim przywódcy tak dużo złego, że nie miał ochoty się z nim bawić. Dowiedział się niestety również, że kiedy za pomocą eliksiru wielosokowego zamieni się w władcę i zakończy tę wojnę, to ona tak na prawdę się nie skończy. Jako przywódca będzie musiał ogłosić kapitulację swojego państwa, a potem zgodzić się na warunki, które postawi wygrane państwo, lecz Mist był gotowy się poświęcić. Kiedy obecny władca pójdzie za kraty, Mist może chwilę go poudawać, zakończyć to wszystko, a potem upozorować swoje samobójstwo. Oczywiście nie była to idealna strategia, lecz nie pozostawało mu nic innego.
Kawałek musiał przelecieć miotłą, lecz niestety później będzie podróżował za pomocą swoich własnych nóg, aby mieć pewność że jest całkowicie niewidzialny i żaden kawałek nie wystaje spod peleryny niewidki, czego podczas lotu na miotle nie można było zapewnić.
Wziął ze sobą mapę, która wydawała mu się najbardziej zgodna z rzeczywistością, różdżkę, eliksir wielosokowy i pelerynę niewidkę. Taki ekwipunek mu wystarczał. Wsiadł na miotłę i starannie okrył się niewidką. Podleciał do lustra i spojrzał czy wszystko jest dobrze zakryte. Wystawał maleńki kawałek miotły, ale kiedy będzie leciał i tak nikt tego nie zauważy.
To co widział podczas tego lotu nie było najpiękniejszym widokiem w jego życiu. Starał się nie patrzeć w dół, lecz sam hałas powodował u niego drgawki. Miejsce w którym wylądował było trochę oddalone od miejsca bitwy. Trochę się zawiódł, bo z tego co wiedział to tutaj przywódcy nie walczą razem z swoimi ludźmi, co jego zdaniem było szczytem tchórzostwa i głupoty, tylko siedzą sobie w wielkim pałacu i dyrygują przebiegiem. Póki co to nie widział żadnej wielkiej budowli... Tylko polana... Poszedł tak jak kazała mu mapa, lecz po godzinie krążenia stwierdził, że to nie ma sensu, bo punkt zaznaczony na mapie znajduje się w centrum wielkiego lasu. Czyli pierwsza próba nieudana.
Wiedział że prawdopodobnie się nie uda, ale i tak bardzo się zdenerwował. Kolejny dzień zmarnowany, a ludzie giną. Widział to na własne oczy... Postanowił, że wróci do domu. Spojrzał na słońce. Gdyby się sprężył to zdążyłby jeszcze sprawdzić drugie miejsce, które wydawało mu się prawdopodobne i powtarzało się kilka razy kiedy pytał ludzi.
Szybko wrócił do domu, pobiegł po drugą mapę i już leciał w całkiem innym kierunku. Tym razem wylądował w jakimś mieście... Widać że tutaj jeszcze wojska nie dotarły, a ludzie żyli całkowicie normalnie. Bardzo możliwe, że to właśnie gdzieś tu w pobliżu znajduje się owy okrutnik. Nagle spostrzegł że ktoś bardzo uważnie mu się przygląda... Ale przecież miał na sobie pelerynę niewidkę... Spojrzał się w dół i wykrzyczał w myślach kilka przekleństw. Jeden but wystawał. Szybko go zakrył i podszedł do człowieka, który już miał zacząć krzyczeć, wycelował w niego różdżką i szepnął:
- Oblivate.
Spojrzał na mężczyznę. Zaklęcie zadziałało. Już nie przejmował się dalej starcem, który spostrzegł latającego buta, tylko szedł tak jak mu mapa nakazywała. Niestety tym razem również do niczego go nie doprowadziła, ale szukając punktu na niej zaznaczonego, widział pewien dość potężny budynek. Jest szansa że to mogłaby być siedziba władcy, lecz tak nie wyglądał pałac w świecie czarodziejów. Postanowił to zbadać i zbliżył się trochę. Kiedy zobaczył straż pilnującą wejścia, był już pewny że znalazł owy pałac, o którym wspominali w knajpach.
Cały budynek otoczony był jakimiś drutami, które chyba miały odpowiadać murowi obronnemu w zamku.. Wolał się upewnić i rzucił w mur szyszką. W każdej chwili mogła spaść z drzewa, których tu było dużo. Spaliła się. Czyli lepiej go nie dotykać. Zaczął się zastanawiać jak pokonać tę przeszkodę, lecz z jego myśli wyrwała go straż, która prawie na niego wlazła. Pewnie przyszli sprawdzić co natknęło się na ich jakże skuteczny mur obronny. Mist utknął w bezruchu, starał się nie oddychać. Wiedział że gdyby się ruszył mogliby go wykryć.
Postali tam przez chwilę, a potem wrócili do pilnowania głównego wejścia. Mist po chwili myślenia chyba w końcu przypomniał sobie, że jest czarodziejem i zaczął próbować różnych zaklęć. W końcu zauważył że wszystkie uliczne światła, tak samo jak te w domach, zgasły. Złapał szyszkę i rzucił w mur, lecz tym razem nic jej się nie stało. Szybko przeszedł przez mur i przyległ do ściany pałacu. Od razu zjawili się tu strażnicy wejścia...
- Kto tu jest?! - krzyknął jeden.
- Uspokój się. Po prostu prąd siadł - poklepał towarzysza po plecach.
Mist postanowił wykorzystać sytuację, w której panowie stali przy siatce i powoli ruszył do wejścia. Przypadkowo stanął na gałązkę, która wydała z siebie dość głośny dźwięk.
- Słyszałeś to?!
- Ty masz jakąś paranoję!
- No nie mów, że tego nie słyszałeś! - Mist uśmiechnął się...
Przed wejściem stał jeszcze jeden, ale szybko został unieszkodliwiony. Starczyło tylko jedno zaklęcie. Mist wszedł do budynku. Od razu po jego wejściu rozbrzmiał głośny alarm. Nie zdążył się ruszyć, a już zaczęła go otaczać garstka ludzi... W pelerynach. Coś mu się tu nie podobało. Jeden uśmiechnął się pogardliwie i powiedział:
- Kim jesteś?!
- Przecież to nie mogło być do mnie, nie widzą mnie - powiedział sobie w myślach Mist.
Kiedy ludzie zaczęli do niego coraz bliżej podchodzić, wyjął różdżkę i wtedy spostrzegł, że peleryna nie działa. Jest całkowicie widoczny... Ale jak?!
Jednym ruchem różdżki unieruchomił jednego mugola, lecz to co wtedy się zdarzyło jeszcze bardziej go zaszokowało. Reszta wyjęła różdżki i zaczęła atakować. Przecież to... osoby pozamagiczne. Jak to możliwe?
Mist musiał przejść do defensywy. Ich było dziesięciu, a on jeden. Jeden zbyt pewny siebie, chyba chciał coś powiedzieć, lecz mężczyzna korzystając z szansy, szybko go unieszkodliwił. Szło mu coraz lepiej. Pozbył się już trzech. Nagle poczuł ostry ból w brzuchu. Obraz zaczął mu się mazać. Czyżby umierał? Przewrócił się na ziemię. Słyszał tylko przerażający śmiech. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył. Ból cały czas narastał, a obraz coraz bardziej ginął. Jedna myśl nie dawała mu spokoju... Skąd mugole mieli różdżki... Czy to w ogóle byli mugole? Jeśli nie, to co tu robili?!
Zasnął. Obudził się w jakimś dziwnym pokoju. Siedział przykuty do krzesła. Było to pomieszczenie bez okien. Ściany były czarne i wyniszczone. Im bardziej się wybudzał, tym bardziej ból narastał. Może umarł? Może zaraz nadejdzie Sąd Ostateczny i rozsądzi go z wszystkich jego grzechów. Ale czemu w takim razie odczuwał ból? W końcu zaczął mu się wyostrzać obraz pewnej postaci stojącej nad nim. Tak dobrze kojarzył tę twarz. Niestety nie była to twarz Boga.
Była to twarz tego Ślizgona, przez którego leżał całą noc w Zakazanym Lesie. Tego którego potem wyrzucono z Hogwartu.